Szybciej udało się ponownie odwiedzić chyba tylko Włochy - bo w ciągu zaledwie dwóch miesięcy - ale że tak prędko znów się zobaczę z Londynem, to nie spodziewałam się w ogóle. Tym razem wyjazd upłynął częściowo pod znakiem coolcation, bo w Polsce zostały trzydziestostopniowe upały i zaduch, a w Londynie cieplej było dopiero ostatniego dnia. Na szczęście, bo okazuje się, że ta deszczowo-pochmurna pogoda bardzo sprzyja londyńskim wędrówkom i zachęca (wreszcie) do odwiedzenia muzeów.
Tym razem głównym punktem była wyprawa do London Coliseum na Spirited Away - spektakl zdecydowanie zresztą wart całej tej podróży i każdego wydanego funta. Po drodze trafił się też koncert The Killers, więc czasu na zwiedzanie już tak naprawdę za wiele nie było, ale w końcu udało się dotrzeć do Muzeum Wiktorii i Alberta.
W tym roku zdecydowanie lepiej wybrałam hotel - nie dość, że Ottolenghi w Notting Hill był oddalony o dziesięć minut spaceru, to jeszcze w zamian za zgodę na pokój na wysokim piętrze bez windy (granted, dało się tam wejść tylko z małą walizką, a przy wyjeździe zapytałam, czy ktoś z tych stromych ostatnich schodów już w historii hotelu spadł, bo ja miałam wrażenie, że będę pierwsza) trafił się upgrade. Całość jest utrzymana w bardzo przytulnym, butikowym klimacie, a na tyłach znajduje się ogród dostępny dla gości hotelowych.
Nie jest to na pewno najtańsza noclegowa opcja w Londynie, ale z Vancouver Studios zabieram same dobre wspomnienia.
W planach było zwiedzenie innych miejsc niż Ottolenghi, ale prawda jest taka, że zawsze to właśnie tam zaglądam najchętniej i wszystkie ścieżki prędzej czy później prowadzą do knajpek Yotama ;). Poza tym udało mi się tam tym razem zdobyć przyprawę everything bagel!
Tym razem było więcej zwiedzania lokalnego, a mniej jeżdżenia po całym mieście - chodziło o to, żeby zachować trochę energii na wieczór, a trochę o to trudno, kiedy się wydeptuje po 25 tysięcy kroków dziennie :D. Początek lipca to też nadal czas Euro, więc w mieście sporo się działo podczas meczów reprezentacji. Ciekawie było doświadczyć pubowej kultury w jej najbardziej rozentuzjazmowanym wydaniu, chociaż Kraków akurat widuje ją wokół rynku dość często.
I wiadomo, ja jak to ja - nie ma takiego parku, skweru, kawałka zieleni w mieście, którego nie zechcę zobaczyć z bliska ;).
I tak nigdy tu nie zobaczę wszystkiego - ludzie tu mieszkają całe życie i nie byli zapewne we wszystkich dzielnicach, więc nawet nie liczę na to, że miałoby się to udać akurat mi podczas tych kilku dni, kiedy tutaj bywam. Ale Londyn za drugim razem, pomimo (nie)pogody jakoś pozostawił po sobie lepsze wrażenie. I niedosyt ;)
0 comments:
Prześlij komentarz