Jak bardzo lubię zimę, tak jeszcze bardziej zaczyna podobać mi się tegoroczna wiosna.
Z temperaturą, której amplitudy zaskakują chyba wszystkich, z ulewami które powinny zdarzyć się dopiero na przełomie czerwca i lipca, z ciekawskim słońcem które wstaje na dłuugo przede mną a znika za horyzontem cudownie późno. I choć jeszcze nie poczułam tego przypływu energii, który zmotywowałby mnie do:
a) schwycenia rolek / roweru / butów do biegania i zrobienia z nich użytku zgodnego z przeznaczeniem
b) wmożonego wysiłku umysłowego, czyli przyswojenia sobie pokładów wiedzy potrzebnych do ogarnięcia zaliczeń
i tym podobnych, zdołałam posprzątać mieszkanie, umyć okna (jakby jaśniej w pokoju...możliwe to?), poobcierać stopy na dłuuugim spacerze i nawet po drodze uwaliłam kolokwium. Zdarza się.
Wydaje mi się, że wiosną wszyscy lubimy wrócić do najprostszych przyjemności. Do siedzenia w plamie słońca wędrującej po balkonie, albo do długich godzin spędzanych na zewnątrz w towarzystwie dobrej książki. Do pełni szczęścia brakuje mi już tylko moich skrzynek na balkonie i hektolitrów wody z cytryną i świeżą miętą :-)
Do tych najprostszych czynności które generują tyle szczęścia na pewno zalicza się wypiek domowego pieczywa. Pretzel Buns w moim wydaniu są nie do końca pretzel, bo nie mają soli na wierzchu - nie tylko dlatego, że nie miałam pod ręką gruboziarnistej. Głównie dlatego, że w ogóle o niej zapomniałam. Nawet bez soli są jednak pyszne - puszyste w środku, z pyszną, miękką skórką uzyskaną przez krótkie obgotowanie w wodzie z sodą.
1 łyżeczka soli
420ml letniego mleka
2 łyżki oliwy z oliwek
500g mąki pszennej
2 płaskie łyżeczki suszonych drożdży
Drożdże wymieszać z mlekiem i oliwą, dosypać pół łyżeczki cukru i odstawić na kilka minut do momentu, gdy zaczną rosnąć. Dodać sól i mąkę, wyrabiać do momentu, gdy ciasto będzie odchodzić od ręki, ale nadal będzie lekko klejące. W razie potrzeby dosypywać mąki. Przykryć je czystą, suchą ściereczką i odstawić do wyrośnięcia na ok. 40 minut. Następnie podzielić je na osiem względnie równych części, uformować okrągłe bułeczki i pozostawić powtórnie do wyrośnięcia na 20 minut.
W międzyczasie podgrzać:
1,5 litra wody
1 łyżka stołowa soli
8 łyżek stołowych sody oczyszczonej
Wyrośnięte bułki wrzucać na gotującą się wodę i obgotowywać je z obu stron, przez ok. 20-30 sekund z każdej strony. Bułki ułożyć na blasze wyłożonej folią aluminiową (albo na czystej blasze, natłuszczonej oliwą), naciąć na wierzchu ostrym nożem - posypać gruboziarnistą solą, jeśli takową macie pod ręką - i wstawić do piekarnika rozgrzanego wcześniej do 200°C. Piec 25-30 minut, aż nabiorą brązowego koloru.
Oj ale mi smaka zrobiłaś, już wiem co będę jutro robić :)
OdpowiedzUsuńŚliczne bułeczki, ochota wielka na nie!
OdpowiedzUsuńSwietnie wygladaja :). Idealne na niedzielne sniadanie :)
OdpowiedzUsuńDomowe bułeczki to raj!
OdpowiedzUsuńTwoje mocno kuszą, żeby je upiec ;)
Ja również czekam na przypływ energii, który zmotywowałby mnie do czegokolwiek. Fajne te bułeczki, muszę spróbować :)
OdpowiedzUsuńApetyczne zdjęcia:]
OdpowiedzUsuńWyglądają smakowicie :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie na liście "do zrobienia w niedalekiej przyszłości"!
OdpowiedzUsuńWyglądają idealnie :> Zazdroszczę śniadanka :)
OdpowiedzUsuńŚwietny sposób z tym gotowaniem wyrośniętych bułeczek, muszę spróbować:-).
OdpowiedzUsuńIdealny pomysł na rodzinne śniadanie w wolnym dniu, wygląda smakowicie :)
OdpowiedzUsuńMusze koniecznie je kiedyś wykonać, wyglądają fantastycznie! :)
OdpowiedzUsuńCo tam uwalone kolokwium, wiosna przyszla, wiec nie ma czym sie przejmowac :)
OdpowiedzUsuńA buleczki wygladaja wspaniale!
super się prezentują, aż mam ochotę zniknąć w kuchni i takie sobie upiec :) pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń