Północ to taka dziwna pora, gdy koniec jednego dnia ściera się z początkiem drugiego. Coś się kończy, coś się zaczyna. I nawet jeśli ten dzień nie był wyjątkowym, jedynym w swoim rodzaju, niesamowitym, jeśli nie przyniósł kolosalnych zmian w moim lub twoim życiu - minął bezpowrotnie, a skoro minął, to pozostawił za sobą drobny ślad.
Gdzieś, kiedyś, u kogoś, może w gazecie rzuconej na ostatnim siedzeniu w tramwaju, przeczytałam o tych drobnych śladach. Te niepozorne zmiany, chwile wahania, radości i smutku składają się w końcu na zdarzenia, które mają siłę odwrócić naturalny porządek naszej codzienności. I tych już nie sposób się pozbyć.
W taki łagodny, harmonijny sposób pojawiają się zmiany zaskakujące. Teoretycznie wszystko przebiega zgrabnie i płynnie, w praktyce - nigdy nie jesteśmy gotowi na przewrót. Nie zauważamy tych drobnych zmian, bo stale odliczamy czas "do czegoś". Rano - do odjazdu autobusu. Potem, do przerwy. Po przerwie, do końca zajęć albo pracy. Potem w korku, przemieszczając się o milimetry, do momentu gdy wreszcie dotrzemy do domu. Wieczór to krótkie myślenie o kolacji i chwili, gdy wreszcie wpadniemy w objęcia Morfeusza. Trudno w tej wyliczance myśleć o czymkolwiek poza tym, by przetrwać jakoś do osiągnięcia kolejnego celu.
Skoro już o celach mowa, niech domowy makaron będzie targetem na jutro.
Uściślając - 1 żółtko na 100g mąki. Ciasto zagniatamy przez nawet 20-30 minut aż będzie gładkie i nieklejące. Dzielimy je na kilka części i rozwałkowujemy na cienkie arkusze równej grubości. Pozostawiamy do wyschnięcia na godzinę-półtorej, przełożone suchymi, czystymi płóciennymi ściereczkami. Kroimy ciasto w dowolny kształt, jeśli kroimy ciasto niewysuszone - posypujemy dużymi ilościami mąki. Makaron gotujemy do miękkości w osolonej wodzie, wrzucając go na wrzątek.
Do przygotowania sosu potrzebny nam jest jedynie serek mascarpone i maliny. Porcja dla dwóch osób to ok. 120g serka i kilka dobrych garści malin - część z nich rozgniatamy z mascarpone na kremowy sos, a częścią posypujemy gotowe danie.
Znika...zaskakująco szybko. Niestety.
Post prawie pachnie malinami i letnią nostalgią. Otula. I za to dziękuję.
OdpowiedzUsuńSuper jedzonko! Domowy makaron musi być boski,a z takimi dodatkami to już w ogóle pychota :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Uwielbiam domowy makaron. A taki smak strasznie kojarzy mi się z dzieciństwem:) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDomowy makaron i pyszne danie. Podziwiam i mam ochotę :). Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńMoja śp babcia Halinka robiła domowy makaron, był przepyszny... chyba pociągnę tradycję, ale z Twoich proporcji ;)
OdpowiedzUsuńDomowy makaron nie potrzebuje wielu składników! Pycha!
OdpowiedzUsuńdobre :) lubie takie polaczenia :)
OdpowiedzUsuńa jeszcze bardziej z ryzem :)
pozdrawiam
Przepiękne zdjęcia! Zwłaszcza nr 1 skradło mi serce, podobnie jak danie!
OdpowiedzUsuńUściski:*
Moja Babcia robi domowy makaron, ale musi uważać, bo dziwnym trafem jej pies uwielbia się w nim tarzać:D
OdpowiedzUsuńsłodkości cudne
OdpowiedzUsuńChcialabym czasem zapomniec o odliczaniu czasu. Ale wydaje mi sie, ze my, ludzie, tak juz mamy, ze wciaz tyka w nas jakis zegar...
OdpowiedzUsuńMakaron na pewno zasmakuje amatorom takich dan (do ktorych ja sie, niestety, nie zaliczam...)
Uwielbiam takie dania :-)
OdpowiedzUsuńArven, piękny talerz no i zdjęcia:)
OdpowiedzUsuńCudowne!
OdpowiedzUsuń